Wicepremier Zyta Gilowska chce uczynić finanse państwa przejrzystymi i przywrócić państwu nadzór nad nimi. Obecnie rząd i parlament kontrolują tylko połowę środków publicznych – te ujęte w budżecie. Próżno tam szukać większości środków unijnych i pieniędzy przepływających przez liczne państwowe agencje – razem ok. 200 mld zł
W radiowych „Sygnałach dnia” premier Marcinkiewicz zapowiedział, że rząd przyjmie projekt szybko, za miesiąc lub dwa.
Zyta Gilowska, jeszcze będąc posłanką PO, przedstawiła trzy lata temu projekt uzdrowienia finansów publicznych.
– Celem naszego projektu jest jawność, przejrzystość, kontrola, bo one gwarantują lepsze zarządzanie finansami publicznymi, eliminację niedbalstwa i niedołęstwa, mniejsze marnotrawstwo, a także ułatwia walkę z korupcją – przekonywała w Sejmie Zyta Gilowska (ten projekt przepadł w obróbce sejmowej, bo nie miał poparcia rządzącego SLD).
Prawdopodobnie nowy projekt ustawy o finansach publicznych powstanie teraz na bazie starego projektu PO.
– Będziemy z niego korzystać, ale tamten projekt ma już trzy lata, trzeba go uaktualnić – powiedział „Gazecie” Wojciech Misiąg z Instytutu Badań nad Gospodarką Rynkową. Przyznał, że znalazł się w zespole powołanym przez minister Gilowską do pracy nad nową ustawą.
Co zawierał projekt napisany przez ówczesną posłankę Zytę Gilowską?
Platforma chciała konsolidować finanse publiczne poprzez włączenie doń środków publicznych rozproszonych poza budżetem. – Zbyt dużo jest dziur w systemie, przez które wyciekają publiczne pieniądze, minister finansów nie ma nad nimi kontroli, a nadzór nad wydawaniem pieniędzy jest dość luźny – przekonywała wtedy do swego pomysłu Zyta Gilowska.
Proponowała likwidację zakładów budżetowych, gospodarstw pomocniczych i środków specjalnych.
Gospodarstwa pomocnicze to komercyjne instytucje wewnątrz jednostek budżetowych. Ma je np. kancelaria premiera. Czerpią one zyski z wydawania Dziennika Ustaw, posiadania ośrodków wypoczynkowych i warsztatów samochodowych. Dzielą się z państwem tylko częścią swoich dochodów.
Podobnie, niejako obok budżetu, funkcjonują tzw. środki specjalne, czyli rachunki bankowe przy pewnych urzędach, na które wpłacają one zarobione przez siebie pieniądze. Część z nich co prawda zlikwidowano za rządów SLD, ale niektóre zostały. Pieniądze z tych rachunków przeznaczane są na premie dla urzędników albo na finansowanie konkretnych celów kulturalnych czy sportowych.
Niektóre z tych likwidowanych instytucji zostałyby przekształcone (…)
Dalsza część artykułu: >>Gazeta.pl<<
Tak jest. Cała gospodarka pozabudżetowa,to lipa.Kiedyś zajmowałem sie środkami specjalnymi w jednostkach budzetowych to wiem jak to wygląda. Tzn. Wszystkie koszty oferty pozabudzetowej ( środków specjalnych np kursy, opracowania, granty, szkolenia, -ponosi nadal sama jednostka ( a więc budzet a więc podatnicy) natomiast przychody dzielą miedzy siebie konkretni ludzie z kierownictw tych instytucji. Nie sa to oficjalnie płace – tylko „koszty uzysku przychodów”, A że w tym umowy zlecenia pochłaniające ok 90 procent wpływów – to trzeba dopiero zobaczyć księgowania) a za komputtery, ciepło, wode, itp płaci podatnik, bo wszystkie te chałtury sa przeciez robione ( przygotowywane, drukowane, kseroweane, oprawiane) w czasie pracy tj w czasie opłacanym przez macierzysta jednostke budzetową.
Nie wierzę jednak w powodzenie idei likwidacji aktywności pozabudzetowej. Dlatego , że zbyt wiele osób – pracowników Departamentów, a nawet Dyrekcje Departamentów zarabiaja na tym krocie ( słynne przeciez szkolenia w Ośrodkach poszczególnych MInisterstw – przecież to są chałtury w budzetowych Orodkach), udział w Komisjach egzaminacyjnych ,opiniowane programów kursów – wiele by gadac.