Tragedia byłego prezesa Enronu, Kennetha L. Lay”a, który zmarł na początku lipca w wieku 64 lat, nie polega na tym, że jego nazwisko już zawsze będzie związane z jednym z największych skandali gospodarczych naszych czasów. Nie chodzi także o to, że jego upadek z piedestału nastąpił tak szybko, iż Lay w mgnieniu oka z jednego z najbardziej szanowanych biznesmenów w kraju stał się pozbawionym czci i honoru „Kenny-boy”.
Tragedia Kena Laya polega na tym, że do samego końca nie pojął w pełni, co zrobił źle, ani ile było jego winy w klęsce firmy. Owszem, były inne osoby, bardziej bezpośrednio odpowiedzialne za upadek Enronu, jak na przykład były dyrektor finansowy, Andrew S. Fastow, którego podstępne zabiegi pozwalały Enronowi ukrywać prawdę o rzeczywistej sytuacji finansowej, a następnie doprowadziły do unicestwienia. Były prezes Enronu, Jeffrey K. Skilling, także odegrał znaczącą rolę w doprowadzeniu do upadku spółki, ponieważ bezpośrednio nią zarządzał i to on wyznaczył styl, w którym chciwość i oszustwa księgowe były na porządku dziennym.
W latach świetności Enronu, Skilling pogardliwie odnosił się do osób, które jego zdaniem intelektualnie stały niżej od niego, mówiąc że „niczego nie rozumieją”. Jego poplecznicy wiedzieli, że za takiego właśnie uważał swojego szefa, Kena Laya.
Pomimo to, trudno nie winić Laya za upadek Enronu – chociaż być może niekoniecznie dopuścił się przestępstw, za jakie skazano go sześć tygodni temu. Sędziowie przysięgli uznali go winnym zafałszowania sytuacji spółki od sierpnia do grudnia 2001 roku – w krótkim okresie po raptownej rezygnacji Skillinga, kiedy Lay samodzielnie kierował spółką, podejmując ostatnie, rozpaczliwe próby ratowania jej przed całkowitą klęską.
Bez wątpienia Lay kłamał. To właśnie w tamtym okresie po raz pierwszy zdał sobie sprawę z narastających problemów Enronu. Układy stworzone przez Fastowa rozpadały się. Kilka działów firmy miało poważne kłopoty. Gdyby sytuacja została otwarcie przedstawiona na forum publicznym, notowania giełdowe spółki mocno by ucierpiały. (…)
Dalsza część artykułu: >>Gazeta Wyborcza<<